AKTUALNOŚCI

JAK TO JEST BYĆ PISARZEM ? Wywiad z panią Agnieszką Tyszką

Wywiad  przeprowadzono po spotkaniu z autorką w SP nr 45 w Białymstoku. Spotkanie odbyło się w ramach 10. edycji projektu Podlaskie Spotkania z Pisarzami.

Co sprawiło, że postanowiła Pani napisać swoją pierwszą książkę?

Zawsze marzyłam o tym, żeby pisać. To było odkąd przeczytałam pierwsze książki w dzieciństwie. Tak mnie zachwyciły, że postanowiłam zostać pisarką, kiedy dorosnę. Ale to oczywiście było takie dziecięce marzenie, bo gdy pierwszy raz weszłam do biblioteki i zobaczyłam, jak dużo jest w niej pozycji, to pomyślałam sobie, że mam głupie marzenie, już wszystko zostało napisane. To mnie przez parę lat powstrzymywało. Pisałam wierszyki, opowiadania, brałam udział w konkursach literackich dla młodzieży, a pisać większe teksty zaczęłam już wtedy, kiedy sama miałam małe dzieci.

Czy łatwo jest wydać książkę?

Nie. Nie jest to łatwe, to zadanie dla osób wytrwałych, cierpliwych, upartych. Wydawnictwa często nie poznają się na tekstach, które dostają. Takich przykładów w literaturze jest wiele, choćby Astrid Lindgren, wspaniała autorka, wybitna, która miała duże kłopoty z wydaniem swojej powieści o przygodach Pipi. Żadne wydawnictwo nie chciało tego, bo to była książka niepedagogiczna, inna. A przecież dzisiaj trudno jest sobie wyobrazić literaturę bez Pipi Langstrumpf. Dlatego, jeśli ktoś ma marzenia o pisaniu, to powinien uzbroić się w cierpliwość, szlifować swój warsztat, nie poddawać się, próbować.

Co dają Pani spotkania z czytelnikami, takie jak dzisiaj?

Mogę  w praktyce przekonać się, jak radzą sobie moje książki. Bo książki wypuszcza się w świat, tworzy i potem one rozpoczynają samodzielne życie. Spotkania z czytelnikami to jest taki test, czy książki żyją, jak się miewają, czy są lubiane, czytane, czy budzą emocje. Często na spotkaniach są osoby, które nie znają żadnej książki konkretnego autora, a wtedy autor może łatwo sprawdzić, czy to, co ma do zaproponowania, jakiś fragment swojego tekstu, czy on jest żywy, czy działa, czy jakoś zachęca do rozmowy, budzi emocje. Pięknie jest pisać książki, ale też od czasu do czasu dobrze jest wyjść z ukrycia i zobaczyć prawdziwych czytelników.

Jaka była najmilsza rzecz, którą usłyszała Pani od czytelnika?

Usłyszałam sporo miłych rzeczy od czytelników, ale najmilsza… to chyba wyznanie już dorosłej osoby, dziewczyny, która powiedziała mi: „Dziękuję za pani książki, one pomogły mi przetrwać trudny czas w szkole, gdy miałam kłopoty”. Było w jej słowach tyle wdzięczności, taki ładunek emocjonalny, że bardzo się tym wzruszyłam.

Jakie książki czytała Pani w dzieciństwie najchętniej?

Czytałam bardzo dużo książek historycznych, takich, których akcja toczyła się w zamierzchłej przeszłości. Bardzo mnie to fascynowało. Teraz takich książek nie czytam, jakoś mi to przeszło, ale kiedyś to lubiłam. Czytałam też wiele książek obyczajowych, o młodych i dla młodych czytelników. Z dużą sympatią wspominam „Tajemniczy ogród”, była to moja ukochana książka, bardzo często do niej wracałam. Ale też „Dzieci z Bullerbyn”. Obie te książki są teraz lekturami szkolnymi i chyba nie budzą już wśród czytelników takiej radości jak to było dawniej, kiedy tymi lekturami nie były.

Jaką była Pani uczennicą?

Byłam bardzo nieśmiałą uczennicą. Lubiłam szkolną bibliotekę. Pamiętam, jak pachniała kurzem i starymi książkami. Uczyłam się w starym budynku. Dzisiaj jest tam liceum, nie ma już podstawówki. Były ogromne korytarze i wszystko to wydawało mi się za duże i przerażające, a ja nie lubiłam szkoły i szkoła chyba nie lubiła też mnie za bardzo. Ale nie uczyłam się źle, kłopoty sprawiały mi tylko nauki ścisłe, byłam zdecydowanie humanistką.

Czy zdradzi nam Pani swoje pisarskie plany?

Pisarskich planów nigdy się nie zdradza do końca, bo coś może się nie udać. Pisarskie plany są magiczne i za wiele powiedzieć nie można, ale można uchylić rąbka tajemnicy. Na pewno ukaże się w przyszłym roku „Zosia z ulicy Kociej” z takim podtytułem „Dolce vita”, i nie będzie to ostatni tom przygód Zosi, choć nastąpi tam pewna niespodzianka. Ale tu już nie mogę nic powiedzieć. W tym roku jeszcze ukażą się jeszcze moje bajki, będzie to zbiór bajek na dobranoc dla małych czytelników oraz książka „Nienia z Zielonego Marzenia” - „Nienia na zimę”. To drugi tom po letniej części, która ukaże się pod koniec listopada.

Jaką ma Pani radę dla tych, którzy nie lubią sięgać po książki?

Wiele to tutaj radzić nie można. Mogę tylko ostrzec te osoby, że może one nie lubią sięgać po książki, ale książki lubią sięgać po takich czytelników, trochę im na przekór. Tego życzę wszystkim, żeby prędzej czy później spotkali się z taką dobrą książką, bo czytanie jest nam potrzebne. Dzięki niemu mądrzejemy, piękniejemy, jesteśmy lepszymi ludźmi, nie czujemy się samotni. Literatura może poruszać uniwersalne tematy – coś, co jest napisane przez autora z Afryki, jest odczuwane z pełnym zrozumieniem przez czytelników Polsce na przykład, wiec to piękne, jak literatura łączy, przerzuca mosty pomiędzy grupami, które wydają się nie do połączenia i nie do pogodzenia. Warto się temu przyjrzeć, warto się w książce zanurzyć.

Czy ma Pani jakieś pisarskie marzenia, cel do osiągnięcia np. nagrodę albo coś, co chciałaby Pani zrobić?

Nie, ja w ogóle uważam, że nagrody, uznanie, dobre recenzje to jest pułapka. Jeśli człowiek zaczyna tylko tym się interesować, to mieć przed oczami, to będzie się bardzo męczył. Dla mnie najważniejszy jest sam proces pisania, to, że można odbywać takie piękne podróże. Oczywiście one bywają męczące, bo pisanie jest trudne, wymaga wielu poświęceń. Ale to jest istotne, a nie oczekiwanie na nagrody. Dla mnie prawdziwą nagrodą są czytelnicy. Ja mam wspaniałych czytelników – mądrych, myślących, z poczuciem humoru. Chciałabym mieć ich jak najwięcej, chciałabym pisać książki. Dopóki oczywiście będę pisać dobre książki. Jak poczuję, że coś mi nie idzie, to wtedy przestanę.

Dziękujemy za rozmowę.

Maria Kozłowska, Gaja Rozwadowska